Chcę wierzyć, że jestem zwyczajną osobą, ale kiedy rozglądam się wokół, to myślę, że to bardzo subiektywne rozumienie zwyczajności.
Moja zwyczajność to umiejętnosć postrzegania, doszukiwania się cudu w porannym promieniu słońca, przeciskającym się zuchwale przez niedopięte do końca rolety w oknach mojej sypialni.
Odnajduję zwyczajność w mojej pracy, która pochłania moje dni jak Cookie Monster z Ulicy Sezamkowej połyka ciasteczka. I to jest taka moja zwyczajność.
Dzieci wracające ze szkoły powodują, że nagle, jakby cały dom się przebudził, słońce włazi przez okna bez pukania, gwar z ulicy włamuje się do środka. Taka moja zwyczajność.
Wiosenna sobota na plaży nad oceanem z widokiem na Nowy Jork. Potrzebuję wody do życia. Nie widzę w tym niczego niezwykłego, każdy z nas stworzony jest w dużej części z wody, więc naturalna wydaje mi się potrzeba dotknięcia jej czasami. Go big or go home. Więc wybieram ocean. Taka moja zwyczajność.
Obserwuję zwyczajność ludzi wokół mnie. Sąsiadka z naprzeciwka pali trawę na schodach przed domem za każdym razem, kiedy jej mąż spóźnia się do domu, już kilka dni.
Sąsiad obok wyprowadza koty na smyczy , gdy pokłóci się z żoną. Żona kupuje następnego kota.
Kiedy mieszkałam na południu, to zawsze podejrzewałam, że wszystkie te perfekcyjne mamy, wierne żony, musiały mieć rurę do tańczenia zainstalowaną w piwnicy. Musisz przecież dać ujście emocjom. Nie da się być ciągle uśmiechniętym, gotowym w każdej chwili na krótkie rozmowy o pogodzie i jakże udanych dzieciach. Nigdy tego nie udowodniłam, ale ich zwyczajne życie było dla mnie niezrozumiałe, wręcz absolutnie niezwyczajne.
Ja byłam z Nowego Jorku, więc wszystko związane ze mną było dla nich dziwactwem: począwszy od mojego wygladu czy akcentu, a kończywszy na absurdalnej nieumiejętności prowadzenia rozmów o niczym.
Z mojego punktu widzenia moja ekstarwagandzka fryzura była dużo bardziej nudna niż ich zwyczajna kolekcja 22 pistoletów, 3 rewolwerów, 7 strzelb i kilku noży, na wypadek, gdyby strzał nie zabił.
Gdy przyglądam się moim czarnoskórym przyjaciołom, to niejednokrotnie zaskakuje mnie to, co jest dla nich tak zwyczajne: umiejętność artykułowania bądź wytańczenia czy wyśpiewania najbardziej skrytych i głebokich emocji. Gdy są szczęśliwi, od razu wiesz, tańczą, krzyczą głośniej niż mi kiedykolwiek pozwolono, śmieją się, płaczą, całują, rzucają się sobie nawzajem w ramiona. Słowo „euforia” nabiera głębszego wymiaru, gdy na nich patrzę. Słowo „biżuteria” też jakby jaśniej błyszczy. Oni uwielbiają błyszczeć – dużo i wszystko na raz. Taka ich zwyczajność.
Próbuję zrozumieć tą zwyczajność, ale nie rozumiem. Szanuję, czasem podziwiam, czasem mnie ona zaskakuje, ale na pewno tego nie rozumiem. Uwielbiam tych ludzi, ale ich zwyczajność jest dla mnie obca.
Moja zwyczajność i ich zwyczajność to zupełnie inne zwyczajności.
Nie można tego porównać, nawet nie wolno, można tylko obserwować: bez oceniania, bez doszukiwania się niepotrzebnych analogii.
Patrzę wokół i dociera do mnie, że to, co jest moją zwyczajnością i moją własną nudą, jest pewnie zupełnym dziwactwem dla mego sąsiada. I dobrze! Przynajmniej mam szansę praktycznego zrozumienia, co oznacza „tolerancja”.
Bo tolerancja to nic innego jak akceptowanie i szanowanie czyjejś zwyczajności, szczególnie wtedy, gdy jest inna niż moja, a z pewnością wtedy, gdy jej nie rozumiem.
Im dłużej się temu przyglądam, tym bardziej uszczęśliwia mnie wewnętrzne przeczucie, że jeżeli ja mam swoją zwyczajność, to inni też mają.
Więc uśmiecham się do sąsiadki z naprzeciwka, siedzącej znowu na schodach. I ona uśmiecha się do mnie. Głaszczę koty sąsiada i pytam jak się nazywają, aby usłyszeć, że właśnie powiększyła im się rodzina o następnego Mruczka.
Zwyczajna zwyczajność może zaskoczyć swoim dziwactwem!
Komentáře