Nie jestem nigdy zazdrosna, lubię moje DNA i nie wiem po co spalać się emocjonalmie w sposób destrukcyjny.
Nikomu niczego nie zazdroszczę. Zawsze myślę, jak ja mogę do tego dojść. Fascynują i inspirują mnie ludzie ambitni, mający pasję, osiągający postawione sobie cele. Ja też chcę!
Ale po mojemu, więc im nie zazdroszczę tylko się uczę.
Z miłością jest to samo. Jeżeli mam choćby najmniejsze podejrzenie, że to, co się ze mną dzieje, to może być zazdrość, to wiem, że na mnie czas...
Lata temu spotykałam się z kimś dla mnie ważnym. Pochodziliśmy z tego samego miasta, ale żyliśmy w kompletnie różnych realiach. Nagle, choć znaliśmy się od zawsze, jakbyśmy się pierwszy raz zobaczyli. Coś magicznego się stało. Cudowne odkrycie, rozmowy do rana i pocałunki przed południem. Wszystko było jak z najpiękniejszego snu, ale gdzieś, jakby z przypadku, wraz z powiewami wiatru, co przyprawia o dreszcze, bez uprzedzenia i może nawet widziana kątem oka, była ONA!
Nic takiego, niedopięta szelka w spodniach opadająca niedbale, odsłaniający się nienaganny pempek, przeczesane w pośpiechu włosy z niewinnie wyrachowanym uśmiechem.
To tak jak z oczyszczalnią ścieków: zawsze wiesz, że gdzieś tam jest. Ten specyficzny, nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu, przyprawiający o mdłości. Tak właśnie było z NIĄ.
Za dużo JEJ było wszędzie!
Kiedyś nawet, tuż przed północą, idąc spotkać się ze znajomymi, spotkałam JĄ, kompletnie pijaną, szlochającą na ławce z widokiem na moje jezioro. Nie miałam problemu z tym, że była pijana i zasmarkana (pewnie wszyscy kiedyś byliśmy), ale że zajmowała moją ławkę.
Nie byłam zazdrosna, byłam zła!
Babcia mawiała, że dwóch to para, trzech to tłum. Nagle okazało się, że ta wysoka blondynka to tłum.
Nie byłam zazdrosna, byłam rozczarowana jak nigdy przedtem.
Kiedy więc pewnego dnia zadzwoniła do mnie płacząc rozpaczliwie w telefon, błagając o zrozumienie, że niby rozbijam jej związek, ja, biała jak kartka papieru, spływając po ścianie, wysłuchałam tego chaotycznego monologu i w jednym, spokojnie wypowiedzianym zdaniu, wytłumaczyłam, że ona nie powinna rozmawiać ze mną, to nie ja jestem problemem, powinna rozmawiać z NIM.
Po tej rozmowie dotarło do mnie, że to ja byłam tłum.
Zadzwoniłam więc do NIEGO, w dwóch słowach wyjaśniłam moją telefoniczną konfrontację i poprosiłam grzecznie, aby upewnił się, że ONA już nigdy więcej do mnie nie zadzwoni, po czym odłożyłam słuchawkę, urywając wpół zdania bezsensowną próbę tłumaczenia zaistniałego nieporozumienia.
Nie byłam zazdrosna, było mi niezmiernie smutno. Byłam zła na NIEGO, żę mnie tak bezlitośnie okłamał, na siebie, że chciałam wierzyć.
Byłam zszokowana i rozgoryczona. Nie byłam zazdrosna!
ONA była bluszcz: niewinna roślinka, która, jeżeli w porę nie zauważysz, fundamenty domu ci rozwali.
Nie wiem skąd przybyła, ale obserwowałam ją na moim podwórku. Nagle była najlepszą przyjaciółką wszystkich moich i JEGO przyjaciół. Patrzyła tymi dużymi oczami psiaka, w których czasem chciałam bezowocnie doszukać się rozumu.
Więc o co miałam być zazdrosna??
Postrzegałam nas jako kompletnie inne wytwory natury z dwóch różnych przestrzeni kosmosu.
Czasem było mi jej żal, ale chyba tylko dlatego, że skądkolwiek pochodziła, słowo „godność” nie występowało w słowniku. Może nawet nie było słownika.
W moim słowniku „godność” zaczynała się na literę „A”.
Więc nie byłam zazdrosna. Byłam zdumiona, że ON, figurujący w tym czasie w moim słowniku pod literą „B” pozwalał jej by wrastała.
Ale to nie był mój problem, więc z głową podniesioną do góry i ze łzami w oczach poszłam w swoim własnym, przeciwnym kierunku.
Nawet przez chwilę zazdrość nie kierowała moimi decyzjami. Raczej urażona duma, bo my, jako kobiety, mamy jej więcej niż inni.
Uświadomiłam sobie, że jeżeli to ja jestem w tym wszystkim druga, to albo świat zakręcił się w druga stronę, albo ja ten świat źle rozumiem. Nagle numerologia przestała być sztuką.
Minęły lata i numery wróciły na właściwe miejsca.
Dzisiaj mogę śmiało stwierdzić, że jestem daltonistą w odcieniach zazdrości, właściwie, jestem ślepcem, ponieważ nie wiem nawet, jakiego jest koloru.
Nie wierze w zazdrość, bo ona nie jest w stanie przetrwać, może tylko zniszczyć, a ja, cóż... JA lubię przetrwać.
Comentarios