Jestem uzależniona od ludzi mi bliskich, przyjaciół bąź tych, którzy wierzę, że nimi są. To jak narkotyk, bez którego nie potrafię żyć.
Choć czasem dociera do mnie, że niektórzy z nich mogą mnie pewnego dnia zabić, emocjonalnie wyssać ostatnie krople wzburzonej krwi. Im dogłębniej im siebie zadedykuję, tym większe prawdopodobieństwo, że tego nie przeżyję. Może mam w sobie jakiś chromosom hazardzisty, ponieważ zawsze ryzykuję. Zdrowa analiza w związkach międzyludzkich nigdy nie była moją mocną stroną. Pozwalam sobie popłynąć nurtem uniesienia, potrzeba doświadczania nowych ludzi wygrywa. „Kto nie ryzykuje, nie pije szampana!”
Ludzie wnoszą iskrę żywego koloru do mego dzieła życia. Cały ten obraz, całe życie to ludzie: ci, którzy byli, ci, którzy są oraz ci, którzy pewnego dnia będą. To z nimi i nimi maluję całe moje jestestwo.
Są tam kolory dominujące, postacie, które miały swoiście niezaprzeczalny impakt na mnie. Każda osoba dodaje koloru mojej kanwie życia.
Czerwony – utożsamiam go z kolorem miłości, jak większość z nas. Mój obraz przesączony jest odcieniami czerwieni, czasem pokrytej grubą warstwą niebieskiego.
Niebieski to żal, smutek, czasem rozpacz, niebieski przypomina mi łzy. Było wiele łez...
Zadziwiające, że stopniowo mieszany z czerwonym wyzwala fiolet – kolor przebaczenia, mój kolor wewnętrznego pokoju.
Aby łzy nie były byt nieznośne, decyduję dołożyć odrobinę żółtego, ludzi, którzy wnoszą szczęście, radość, są jak słońce, które rozgrzewa. W kombinacji z głęboko niebieskim smutkiem uaktywnia się zielony – kolor uzdrowienia, odrodzenia, powrotu do swego własnego elementu.
Czasem żółty zahaczy gdzieś chcący lub mniej chcący o kroplę czerwieni i wtedy objawia się pasja – pomarańczowy – ogień.
Odosobnione pozostają biały i czarny. Biały to światło, czarny – absolutny jego brak. To kolory dni – czasem kompletnie mroczne, czasem oślepiająco jasne i intensywne, zawsze niezaprzeczalnie uwidocznione na mojej kanwie.
To ciągła transformacja, dzieło, którego efekt końcowy pewnego dnia będę mogła ocenić z perspektywy nieboskłonu.
Wszystkie te odcienie, wciąż mieszane, nakładane jedne na drugie, wyznaczają kierunek mego kunsztu, prowadzą do absolutnie jedynego w swoim rodzaju i oryginalności dzieła sztuki - dzieła mego życia!
Te wszystkie magiczne kolory, to emocje, które tylko drugi człowiek może w nas wyzwolić. Bezcenność i unikatowość podyktowana jest nieograniczoną paletą barw. Każdy z nas kreuje własne kolory, ale też każdy z nas jest kolorem w czyimś obrazie. Zdolność przenikania się emocji, niekończąca się jaskrawość barw, bezwarunkowość ekspresji, świadomość istnienia i siła przekazu nadaje kierunek każdemu machnięciu pędzla czasu.
Pomimo, że biały i czarny zdominowały moją garderobę oraz żyje się zdecydowanie prościej bez odcieni szarości, to myślę, że smutno by było, gdybyśmy nigdy nie doświadczyli czerwieni w jej najgłebszych odcieniach. Jak biedni byśmy byli, gdyby zieleń kojarzyła się tylko z pieniędzmi, a fiolet przypisany był żałobie.
Codziennie mieszam moją paletę, delektuję się jej różnorodnością, próbuję zachować balans i mimo, że mam swoją wizję, to najbardziej intryguje element zaskoczenia – nigdy nie wiem, kto następny się pojawi, jaki kolejny kolor zdominuje moje życie.
Ludzie przychodzą i odchodzą pozostawiając po sobie ślad, odcień emocji, która zdefiniowała tę relację. Przyglądam się temu, czasem przesuwam się dwa kroki do tyłu by lepiej widzieć i zawsze rozglądając się myślę: Jaki będzie kolor, którym podpiszę się na koniec?
Comments