Kilka tygodni temu, w New Jersey, gdzie mieszkam przeszła burza śnieżna.
Już kilka dni wcześniej media bębniły o zagrożeniach, podawano nieustające ostrzeżenia, ludzie w sklepach jak na wojnę, w panice wyczyszczali półki sklepowe. Woda, chleb, papier toaletowy i chipsy stały sie w ciągu kilku minut produktem najbardziej poszukiwanym. Dla tych, którzy nie są dogłębnie zaznajomieni z amerykańską kulturą, chipsy to tradycja.
Mieszkam tu wiele lat, a jednak zawsze zadziwia mnie widok koszyka z zakupami wypełnionego Coca Colą i chipsami. Szczególnie w sytuacjach niecodziennych, kiedy nadchodzi tornado, czy burza śnieżna, wtedy patrzę wokół i czuję się winna, zaczynam ponownie analizować moje wybory, bo wszyscy wokół mają wózki wypełnione "junk food" i wydaje się, że tylko ja postanowiłam coś ugotować. Chipsy definitywnie są na szczycie listy produktów niezbędnych kiedy nadchodzi klęska.
Tego dnia moje dzieci już po południu wiedziały, że następnego dnia nie idą do szkoły, więc siedziały przylepione do komputerów, pokonując kolejne przeszkody w Call of Duty albo budując następny dom w Minecraft. Dla nich rzeczywistość wirtualna absolutnie przeplata sie z tą otaczającą.
Śnieg miał zacząć padać o drugiej po południu. Precyzja amerykańskiej prognozy pogody jest rzeczywiście imponująca, więc kilka minut po drugiej zaczęło sypać.
Ponieważ jak większość z nas w dzisiejszej rzeczywistości, przez ostatnie miesiące pracuje z domu, nie bardzo przejęłam się ostrzeżeniem. Wiedziałam, że lodówkę mam solidnie zaopatrzoną, a na resztę nie mam wpływu, więc po co o tym myśleć.
Padało i padało... Świat robił się coraz bardziej biały, jakby czystszy, nieskazitelny. Siedziałam przy moim komputerze, patrzyłam przez okno i wydawało mi się, jakby wszystko się zatrzymało.
Lubię te momenty, gdy natura zmusza nas do zwolnienia tempa. Czy nam się to podoba czy nie, musimy podporządkować się jej rytmowi. Nie jesteśmy w stanie stawić czoła odwiecznym prawom natury. Te momenty zmuszają nas do refleksji, uświadomienia sobie własnego miejsca w trybach tej ogromnej machiny. Moment prawdy...
Jak zwykle pracowałam do późna, poczytałam jeszcze książkę przed snem, wypiłam lampkę wina dla rozluźnienia głowy i usnęłam. Obudziłam się tuż po 3-ciej nad ranem. Leżałam w łóżku i zastanawiałam się, co jest inaczej. Wsłuchiwałam się, co się dzieje za oknem. I właśnie to było inne: ta kompletna cisza. Cichsza niż cisza każdej nocy: nie jeździły samochody, nikt nie wracał z baru do domu, nie ćwierkały ptaki i nie hukały sowy. Leżałam i myślałam, jak uwielbiam tą ciszę, po raz pierwszy od dawna mogłam usłyszeć swoje własne, z głębi szepczące myśli.
Wstałam, podciągnęłam rolety, spojrzałam na płatki śniegu błyskające w świetle ulicznej latarni i z rozmarzeniem pomyślałam: "Cisza jest biała!"
Comments