Kiedy wieku 19 lat opuściłam dom i wyjechałam do Gdańska, by tam studiować, nie miałam pojęcia, właściwie w ogóle o tym nie myślałam, że zaczynam pierwszy etap prawdziwej dorosłości.
Nagle byłam sama, wrzucona w nową rzeczywistość dużego miasta, studenckiego życia, kompletnej niezależności. Wachlarz nieograniczonych możliwości właśnie się dla mnie otworzył.
Zamieszkałam na 10-tym piętrze jednego z gdańskich falowców, z narożnym balkonem i widokiem na morze. Miałam 5 minut do plaży, która zawsze emocjonalnie mnie wspierała, a nocami wsłuchiwałam się w szum morza. To było moje miejsce!
Wybór tego mieszkania był moją pierwszą prawdziwie dorosłą decyzją w życiu. Zrobienie tatuażu dwa miesiące później – drugą. Z mieszkania wyprowadziłam się trzy lata później, tatuaż mam do dziś.
Potrzeba posiadania tatuażu rozwijała się w mojej głowie dość długo. Nie pamiętam właściwie skąd się to wzięło. W 1997 roku tatuaż w Polsce utożsamiany był jedynie z kryminalistami. Były tylko trzy studia tatuażu w kraju i nie spotykało się na ulicach ich klientów. Tatuaż artystyczny właściwie nie istniał, a ja marzyłam, żeby takowy posiadać. Chciałam mieć coś swojego, ważnego, tylko dla mnie. Nie miałam książek ani internetu żeby znaleźć inspirację, zrozumieć koncept, więc kiedy pojechałam do studia Piotra Żurowskiego w Gdyni, byłam onieśmielona ilością wzorów, szkiców i pomysłów.
Nie byłam gotowa na obraz wytatuowany na ciele, ale wiedziałam również, że nie chcę motylka na kostce czy delfinka na piersi. Chciałam, żeby to było ważne, miało rozpoznawalny dla mnie przekaz. Byłam zafascynowana trybalami – bardzo wyraźne graficznie wzory, w większości czarne, wyrażające wszystko poprzez swoistą abstrakcję. Usiadłam przy małym stoliku i w oparciu o to, co widziałam na ścianach wokół mnie, wyrysowałam mój tatuaż – dwa elementy, dwa różne wzory splatające się w jedną całość (zdjęcie pod spodem).
To było MOJE!
Z uśmiechem wspominam kolejnych kilka lat. Latem, kiedy nosiłam koszulki bez rękawów, ludzie na ulicy bardzo często mnie zatrzymywali, pytali, czy to prawdziwe, lizali, drapali, próbowali za wszelką cenę wytrzeć. Nie dało się! Był i jest prawdziwy!
Kiedy mnie pytali, co to oznacza, zawsze odpowiadałam: „To, co chcesz, żeby oznaczał.”
I tak właśnie było, każdy odnajdywał coś innego, coś swojego w moim tatuażu.
Ponad 20 lat później zdecydowałam, że chcę dodać coś więcej, ale nie chciałam niczego zupełnie nowego. Choć uwielbiam piękne tatuaże, to nie czułam potrzeby kolejnego na moim ciele. Chciałam dołożyć opowieść do tego co mam. Poszukiwanie inspiracji zajęło mi kilka tygodni. Moim celem było zaprojektowanie czegoś wokół tego, co już było. Wypadło na Wilka.
Wilk to moja energia – samotnik, indywidualista, choć żyjący w stadzie i wiernie przestrzegający jego zasad. Wilk zawsze przypominał mi mnie.
Kipling pięknie to ujął w „Księdze Dżungli”:
„Oto jest zbiór praw dżungli – jak niebo wieczysty, niemylny.
Ginie wilk, co je łamie; wilk, co ich słucha jest szczęśliwy i silny.
Jak pnącza co pień opasają, tak prawo wkoło nas się winie:
Bo wilk jest siłą drużyny, a wilka siła w drużynie.”
Więc, mój nowy tatuaż to Wilk, w którego postać wplata się całe moje dotychczasowe życie – mój stary, ale jakże dla mnie znamienny trybal.
Wilk reprezentuje dla mnie coś jeszcze: jest odważny, niczego i nikogo się nie boi, ale zawsze, w swoim postępowaniu jest wierny sobie. Wilk wzbudza respekt, jest częścią starych legend, kojarzy się z księżycem i tajemnicą. Odda życie za stado – rodzinę, ale też jest gotowy zabić, by jej bronić.
ADAUX AT FIDELIS – ODWAŻNY, ALE WIERNY!
Dlaczego łacina?
To martwy język. Mimo, że jestem przeciwna staniu w miejscu, gorąco popieram chęć i potrzebę zmian oraz parcia do przodu. Wierzę również, że pewne wartości muszą pozostać niezmienne. To nasz kręgosłup, bez nich nie przetrwamy. Tak jak łacina, te wartości są ponadczasowe, niezmienne, a jednak zawsze aktualne. To nasze abecadło osobowości i istnienia. Dzięki niemu i na bazie tego budujemy siebie i własne życie.
ADAUX AT FIDELIS to moje fundamenty.
Comments