Sztuka
Pan Panią
Pani Pana
ktoś kogoś
oswoił
z myślą kochania
potem łzy
brawa
śmiech
wrzawa
aplauz i bisy
wyznania wśród ciszy
nie było
happy end’u
brawa
on spytał
którędy w przeciwną strone
ona z honorem
uniosła głowę
wskazała
I kończy się sztuka
bez desek teatru
ktoś krzesłem zastukał
ktoś wyszedł ostatni
My jak para wyciągniętych tęsknie dłoni
My jak noc, co bez gwiazd pozostanie tylko nocą
My jak widok dwóch w galopie karych koni
My jak lwy od zawsze skażone przemocą.
My jak zapałka, której płomień czasem rani
My jak wyrzut sumienia nie dający spokoju
My jak krzyk samotny wydobywający się z krtani
My jak kierowca szukający na nocleg postoju.
My jak kwiaty co bez wody umierają
My jak słowo utworzone z dwóch wyrazów
My jak marzenia, które czasem się spełniają
My jak rzeźba powieszona wśród obrazów.
Nic się nie zgadza
Jeszcze chyba tylko o Tobie
mogę pisać
Uleciały ptaki
i drzewa szumieć przestały
nawet wiatr
już tylko się skrada
Nic się nie zgadza
Łabędź niby jak codzień
szyję wyciąga do nieba
pewnie chce chleba
dziś nie mam
Skąd ma wiedzieć
że jego żądanie to przesada
Nic się nie zgadza
Taka sama
Jestem taka jak roku zeszłego
Wtedy bez
Teraz z półlitrem łez w dłoni
Wtedy bez
Teraz z kubkiem
co ma obite ucho
Uczucia kruche
Teraz w dżinsach wytartych
co widzą już życia kres
Wtedy bez
Jestem taka sama jak roku zeszłego
Wtedy tuż
Dzisiaj już
zamknięte drzwi
Jestem taka jak roku zeszłego
Upływają dni
Wyjęłam ze skrzynki na listy
wiadomość pisaną w pośpiechu
że czeka
że tęskni
że myśli
że pragnie twojego uśmiechu.
Smutno mi było troszeczkę
że słowa nie do mnie przyszły
więc schowałam
w kieszeń karteczkę...
Lecz chciałam ci oddać
naprawdę
ale po chwili już pomyślałam
że chociaż tyle ci skradnę
Niewielka strata
Brak śmiałości, aby żądać zrozumienia
doprowadzi mnie kiedyś do ruiny,
bo już dzisiaj zakaz palenia
lekceważy mą potrzebę nikotyny.
Choć rozumiem skargi biernych palaczy,
po co krzyczą tak głośno, że ich więcej?
Tak naprawdę, to niewiele znaczy,
to nie powód dla którego umrą prędzej.
Znałem takich co nie pili, nie ćpali,
a odeszli z przekory tego świata
i myślę ze złością, że dla Matki Natury
jeden człowiek to niewielka strata.
Gdy zrozumiesz co mówie
podaruje ci coś więcej
własne serce
ciasne
własne miejsce
Gdy zrozumiesz jak widzę
zawstydzę się trochę
mam ochotę
nie kłam
oddam z powrotem
Gdy poprosisz bym była
odżyła się stanę
już zostanę
uwierzę
znowu powstanę
Przecinek
Jako przecinek się stałam
dzieląc dwa słowa
jednego zdania
Nie wiedziałam
Myśl przerwałam
by zaistniała na nowo
dalej
czy na pewno?
Może taka była kolej
być przecinkiem
I nic nie wolę
Taką rolę mi przeznaczono
I gdyby dano wybór
chociaż spytano
co zamiast zaimka?
To chciałabym być kropką
Jedyną kropką
w zdaniu bez przecinka.
Kałamaż
Kałmaż wysączyl
resztki cynizmu
zakrył fragment
secesyjnego stolika
i usnął
zadowolony
z tego co stworzył
zupełnie nieświadom
że przez całą noc
zmywał sen z powiek
nieśmiałej kobiecie
z ogromną odwagą
Ogarnął mnie strach
wzlatuję ponad dach nieba
nie trzeba pamiętać
co będzie
wszędzie tak samo
jakby miało już tak pozostać
i tylko w snach
otwartych dziurą wspomnień
pojawia się postać
z oddali
w bliskim ujęciu
kręci mi się w głowie
od tej waty cukrowej
krok w przód
krok w tył
i zawsze będzie
że był.
Burza
Koniec łóżka
ciepły oddech nocy
przyspieszony
kołdra opadła
wywrócony flakon
dywan pomoczył
napięte zmysły
wychwytują jęki drzew
za oknem burza
dreszcz przeszył ciała
znowu błysnęło
zagrzmiało
deszcz miarowo
narzuca rytm
zapomniał wstyd
Na dole wieczna kwiaciarka
wśród róż
zamknęł parasol do końca
spojrzała do góry
zmarszczone czoło
odwróciła do słońca
Dziś nie przysłonią go chmury.
Mleko
Okoliczności sprawiły
że zapatrzyło się mleko w dzbanku
na statek
z poprzedniego rozdziału
pomału
rozumiało
choć nie widziało
nie czytało
brakowało mu teraźniejszości
w tym bojowym nastroju
w tej potrzebie wolności
zatęskniło
powieki opadły
wszystkie białe nadzieje
się zsiadły
Zdarza się, że nie pamiętam
czy oddałam ci
te wspomnienia pożyczone
w torbie papierowej
odłożone na później
uśmiechy
oddechy
elementy układanki życia...
Robi się smutno
od bycia zobowiązanym
do uspokojenia telefonu
wyjącego od rana
i płacenia podatku za grzechy
za podglądanie
pranie czeka w szafie na dole
wystawiam głowę przez okno
kukułka
kardynał otrzepał czerwone piórka
trawa jakby trochę urosła
kolejna wiosna.
Trudne twarze
by zapomnieć uśmiech niechciany
oddany do prania
płaszcz znoszony
i jakby zagłuszony dźwięk radości
wyjętej z kieszeni
Rumieni się wczorajsza rozkosz
Zardzewiałe drzwi
z dziurką na wylot
Drżą mi ręce od przeciążenia
zachwytem
nad pozorną przewagą
zużytego uśmiechu
Na jednym oddechu
odliczam kroki
Przesunięte lata
jak paciorki różańca
Czas pod płaszczem wygnańca
Jesień wspomnień
Wiosna lata
Zima –
Jakoś tak to los poprzeplatał
Sztuka
Pan Panią
Pani Pana
ktoś kogoś
oswoił
z myślą kochania
potem łzy
brawa
śmiech
wrzawa
aplauz i bisy
wyznania wśród ciszy
nie było
happy end’u
brawa
on spytał
którędy w przeciwną strone
ona z honorem
uniosła głowę
wskazała
I kończy się sztuka
bez desek teatru
ktoś krzesłem zastukał
ktoś wyszedł ostatni
My jak para wyciągniętych tęsknie dłoni
My jak noc, co bez gwiazd pozostanie tylko nocą
My jak widok dwóch w galopie karych koni
My jak lwy od zawsze skażone przemocą.
My jak zapałka, której płomień czasem rani
My jak wyrzut sumienia nie dający spokoju
My jak krzyk samotny wydobywający się z krtani
My jak kierowca szukający na nocleg postoju.
My jak kwiaty co bez wody umierają
My jak słowo utworzone z dwóch wyrazów
My jak marzenia, które czasem się spełniają
My jak rzeźba powieszona wśród obrazów.
Nic się nie zgadza
Jeszcze chyba tylko o Tobie
mogę pisać
Uleciały ptaki
i drzewa szumieć przestały
nawet wiatr
już tylko się skrada
Nic się nie zgadza
Łabędź niby jak codzień
szyję wyciąga do nieba
pewnie chce chleba
dziś nie mam
Skąd ma wiedzieć
że jego żądanie to przesada
Nic się nie zgadza
Taka sama
Jestem taka jak roku zeszłego
Wtedy bez
Teraz z półlitrem łez w dłoni
Wtedy bez
Teraz z kubkiem
co ma obite ucho
Uczucia kruche
Teraz w dżinsach wytartych
co widzą już życia kres
Wtedy bez
Jestem taka sama jak roku zeszłego
Wtedy tuż
Dzisiaj już
zamknięte drzwi
Jestem taka jak roku zeszłego
Upływają dni
Wyjęłam ze skrzynki na listy
wiadomość pisaną w pośpiechu
że czeka
że tęskni
że myśli
że pragnie twojego uśmiechu.
Smutno mi było troszeczkę
że słowa nie do mnie przyszły
więc schowałam
w kieszeń karteczkę...
Lecz chciałam ci oddać
naprawdę
ale po chwili już pomyślałam
że chociaż tyle ci skradnę
Niewielka strata
Brak śmiałości, aby żądać zrozumienia
doprowadzi mnie kiedyś do ruiny,
bo już dzisiaj zakaz palenia
lekceważy mą potrzebę nikotyny.
Choć rozumiem skargi biernych palaczy,
po co krzyczą tak głośno, że ich więcej?
Tak naprawdę, to niewiele znaczy,
to nie powód dla którego umrą prędzej.
Znałem takich co nie pili, nie ćpali,
a odeszli z przekory tego świata
i myślę ze złością, że dla Matki Natury
jeden człowiek to niewielka strata.
Gdy zrozumiesz co mówie
podaruje ci coś więcej
własne serce
ciasne
własne miejsce
Gdy zrozumiesz jak widzę
zawstydzę się trochę
mam ochotę
nie kłam
oddam z powrotem
Gdy poprosisz bym była
odżyła się stanę
już zostanę
uwierzę
znowu powstanę
Przecinek
Jako przecinek się stałam
dzieląc dwa słowa
jednego zdania
Nie wiedziałam
Myśl przerwałam
by zaistniała na nowo
dalej
czy na pewno?
Może taka była kolej
być przecinkiem
I nic nie wolę
Taką rolę mi przeznaczono
I gdyby dano wybór
chociaż spytano
co zamiast zaimka?
To chciałabym być kropką
Jedyną kropką
w zdaniu bez przecinka.
Kałamaż
Kałmaż wysączyl
resztki cynizmu
zakrył fragment
secesyjnego stolika
i usnął
zadowolony
z tego co stworzył
zupełnie nieświadom
że przez całą noc
zmywał sen z powiek
nieśmiałej kobiecie
z ogromną odwagą
Ogarnął mnie strach
wzlatuję ponad dach nieba
nie trzeba pamiętać
co będzie
wszędzie tak samo
jakby miało już tak pozostać
i tylko w snach
otwartych dziurą wspomnień
pojawia się postać
z oddali
w bliskim ujęciu
kręci mi się w głowie
od tej waty cukrowej
krok w przód
krok w tył
i zawsze będzie
że był.
Burza
Koniec łóżka
ciepły oddech nocy
przyspieszony
kołdra opadła
wywrócony flakon
dywan pomoczył
napięte zmysły
wychwytują jęki drzew
za oknem burza
dreszcz przeszył ciała
znowu błysnęło
zagrzmiało
deszcz miarowo
narzuca rytm
zapomniał wstyd
Na dole wieczna kwiaciarka
wśród róż
zamknęł parasol do końca
spojrzała do góry
zmarszczone czoło
odwróciła do słońca
Dziś nie przysłonią go chmury.
Mleko
Okoliczności sprawiły
że zapatrzyło się mleko w dzbanku
na statek
z poprzedniego rozdziału
pomału
rozumiało
choć nie widziało
nie czytało
brakowało mu teraźniejszości
w tym bojowym nastroju
w tej potrzebie wolności
zatęskniło
powieki opadły
wszystkie białe nadzieje
się zsiadły
Zdarza się, że nie pamiętam
czy oddałam ci
te wspomnienia pożyczone
w torbie papierowej
odłożone na później
uśmiechy
oddechy
elementy układanki życia...
Robi się smutno
od bycia zobowiązanym
do uspokojenia telefonu
wyjącego od rana
i płacenia podatku za grzechy
za podglądanie
pranie czeka w szafie na dole
wystawiam głowę przez okno
kukułka
kardynał otrzepał czerwone piórka
trawa jakby trochę urosła
kolejna wiosna.
Trudne twarze
by zapomnieć uśmiech niechciany
oddany do prania
płaszcz znoszony
i jakby zagłuszony dźwięk radości
wyjętej z kieszeni
Rumieni się wczorajsza rozkosz
Zardzewiałe drzwi
z dziurką na wylot
Drżą mi ręce od przeciążenia
zachwytem
nad pozorną przewagą
zużytego uśmiechu
Na jednym oddechu
odliczam kroki
Przesunięte lata
jak paciorki różańca
Czas pod płaszczem wygnańca
Jesień wspomnień
Wiosna lata
Zima –
Jakoś tak to los poprzeplatał
Sztuka
Pan Panią
Pani Pana
ktoś kogoś
oswoił
z myślą kochania
potem łzy
brawa
śmiech
wrzawa
aplauz i bisy
wyznania wśród ciszy
nie było
happy end’u
brawa
on spytał
którędy w przeciwną strone
ona z honorem
uniosła głowę
wskazała
I kończy się sztuka
bez desek teatru
ktoś krzesłem zastukał
ktoś wyszedł ostatni
My jak para wyciągniętych tęsknie dłoni
My jak noc, co bez gwiazd pozostanie tylko nocą
My jak widok dwóch w galopie karych koni
My jak lwy od zawsze skażone przemocą.
My jak zapałka, której płomień czasem rani
My jak wyrzut sumienia nie dający spokoju
My jak krzyk samotny wydobywający się z krtani
My jak kierowca szukający na nocleg postoju.
My jak kwiaty co bez wody umierają
My jak słowo utworzone z dwóch wyrazów
My jak marzenia, które czasem się spełniają
My jak rzeźba powieszona wśród obrazów.
Nic się nie zgadza
Jeszcze chyba tylko o Tobie
mogę pisać
Uleciały ptaki
i drzewa szumieć przestały
nawet wiatr
już tylko się skrada
Nic się nie zgadza
Łabędź niby jak codzień
szyję wyciąga do nieba
pewnie chce chleba
dziś nie mam
Skąd ma wiedzieć
że jego żądanie to przesada
Nic się nie zgadza
Taka sama
Jestem taka jak roku zeszłego
Wtedy bez
Teraz z półlitrem łez w dłoni
Wtedy bez
Teraz z kubkiem
co ma obite ucho
Uczucia kruche
Teraz w dżinsach wytartych
co widzą już życia kres
Wtedy bez
Jestem taka sama jak roku zeszłego
Wtedy tuż
Dzisiaj już
zamknięte drzwi
Jestem taka jak roku zeszłego
Upływają dni
Wyjęłam ze skrzynki na listy
wiadomość pisaną w pośpiechu
że czeka
że tęskni
że myśli
że pragnie twojego uśmiechu.
Smutno mi było troszeczkę
że słowa nie do mnie przyszły
więc schowałam
w kieszeń karteczkę...
Lecz chciałam ci oddać
naprawdę
ale po chwili już pomyślałam
że chociaż tyle ci skradnę
Niewielka strata
Brak śmiałości, aby żądać zrozumienia
doprowadzi mnie kiedyś do ruiny,
bo już dzisiaj zakaz palenia
lekceważy mą potrzebę nikotyny.
Choć rozumiem skargi biernych palaczy,
po co krzyczą tak głośno, że ich więcej?
Tak naprawdę, to niewiele znaczy,
to nie powód dla którego umrą prędzej.
Znałem takich co nie pili, nie ćpali,
a odeszli z przekory tego świata
i myślę ze złością, że dla Matki Natury
jeden człowiek to niewielka strata.
Gdy zrozumiesz co mówie
podaruje ci coś więcej
własne serce
ciasne
własne miejsce
Gdy zrozumiesz jak widzę
zawstydzę się trochę
mam ochotę
nie kłam
oddam z powrotem
Gdy poprosisz bym była
odżyła się stanę
już zostanę
uwierzę
znowu powstanę
Przecinek
Jako przecinek się stałam
dzieląc dwa słowa
jednego zdania
Nie wiedziałam
Myśl przerwałam
by zaistniała na nowo
dalej
czy na pewno?
Może taka była kolej
być przecinkiem
I nic nie wolę
Taką rolę mi przeznaczono
I gdyby dano wybór
chociaż spytano
co zamiast zaimka?
To chciałabym być kropką
Jedyną kropką
w zdaniu bez przecinka.
Kałamaż
Kałmaż wysączyl
resztki cynizmu
zakrył fragment
secesyjnego stolika
i usnął
zadowolony
z tego co stworzył
zupełnie nieświadom
że przez całą noc
zmywał sen z powiek
nieśmiałej kobiecie
z ogromną odwagą
Ogarnął mnie strach
wzlatuję ponad dach nieba
nie trzeba pamiętać
co będzie
wszędzie tak samo
jakby miało już tak pozostać
i tylko w snach
otwartych dziurą wspomnień
pojawia się postać
z oddali
w bliskim ujęciu
kręci mi się w głowie
od tej waty cukrowej
krok w przód
krok w tył
i zawsze będzie
że był.
Burza
Koniec łóżka
ciepły oddech nocy
przyspieszony
kołdra opadła
wywrócony flakon
dywan pomoczył
napięte zmysły
wychwytują jęki drzew
za oknem burza
dreszcz przeszył ciała
znowu błysnęło
zagrzmiało
deszcz miarowo
narzuca rytm
zapomniał wstyd
Na dole wieczna kwiaciarka
wśród róż
zamknęł parasol do końca
spojrzała do góry
zmarszczone czoło
odwróciła do słońca
Dziś nie przysłonią go chmury.
Mleko
Okoliczności sprawiły
że zapatrzyło się mleko w dzbanku
na statek
z poprzedniego rozdziału
pomału
rozumiało
choć nie widziało
nie czytało
brakowało mu teraźniejszości
w tym bojowym nastroju
w tej potrzebie wolności
zatęskniło
powieki opadły
wszystkie białe nadzieje
się zsiadły
Zdarza się, że nie pamiętam
czy oddałam ci
te wspomnienia pożyczone
w torbie papierowej
odłożone na później
uśmiechy
oddechy
elementy układanki życia...
Robi się smutno
od bycia zobowiązanym
do uspokojenia telefonu
wyjącego od rana
i płacenia podatku za grzechy
za podglądanie
pranie czeka w szafie na dole
wystawiam głowę przez okno
kukułka
kardynał otrzepał czerwone piórka
trawa jakby trochę urosła
kolejna wiosna.
Trudne twarze
by zapomnieć uśmiech niechciany
oddany do prania
płaszcz znoszony
i jakby zagłuszony dźwięk radości
wyjętej z kieszeni
Rumieni się wczorajsza rozkosz
Zardzewiałe drzwi
z dziurką na wylot
Drżą mi ręce od przeciążenia
zachwytem
nad pozorną przewagą
zużytego uśmiechu
Na jednym oddechu
odliczam kroki
Przesunięte lata
jak paciorki różańca
Czas pod płaszczem wygnańca
Jesień wspomnień
Wiosna lata
Zima –
Jakoś tak to los poprzeplatał
Napisałam książkę, książkę z wierszami.
Tylko niewielka grupa ludzi, tylko Ci, którzy znają mnie naprawdę dawno, i którzy byli mi gdzieś po drodze bardzo bliscy, wiedzą, że w ogóle piszę.
Jednak pisanie do szuflady a wydanie książki dzieli naprawdę długa droga. W moim przypadku to ponad 20 lat. Właściwie 28 lat spisytanych przemyśleń, zanotowanych spostrzeżeń i przede wszystkim dojrzewania do myśli podzielenia się moimi głęboko ukrytymi odczuciami z publicznością, ze światem, z Wami.
To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, więc targają mną sprzeczne emocje - ekscytacja i radość pomieszana z odrobiną lęku i niepewności.
Z góry dziękuję za przychylność i głęboko wierzę, że będzie to dla Was, tych, którzy przeczytają moją książkę, równie interesujące i zapamiętywalne doświadczenie, jak dla mnie.
Lubię wyzwania :)
Step out of your comfort zone - that's where the magic happens!
I believe in magic!
Książkę możecie kupić tutaj:
https://sorus.pl/produkt/cisza-jest-biala/
Buziaki!
I wrote a book, a book of poems.
Only a small group of people, only those who know me for a long time and who were very close to me somewhere along the way, know that I am writing at all.
However, writing to a drawer and publishing a book is really a long way away. In my case, it's over 20 years. Actually, 28 years of written thoughts, recorded observations, and, above all, maturing to the thought of sharing my deeply hidden feelings with the audience, with the world, with you.
This is a completely new experience for me, so I have conflicting emotions - excitement and joy mixed with a bit of fear and uncertainty.
Thank you in advance for your favor and I strongly believe that it will be for you, those who read my book, an equally interesting and memorable experience as it is for me.
I like challenges :)
Step out of your comfort zone - that's where the magic happens!
I believe in magic!
You can buy the book here:
https://sorus.pl/produkt/cisza-jest-biala/
Kisses!